III Edycja Marszu Na Stówkę rozpoczęła się wielkim zaskoczeniem, zjawiło się 96% zarejestrowanych uczestników. Śmiałkowie przyjechali do nas z najdalszych rejonów Polski, pozdrawiamy Gdańsk. Nie zabrakło nam również uczestnika zza wschodniej granicy ;) serdecznie pozdrowienia i ogromne gratulacje dla Evgenija i Krzysztofa, którzy dotarli na metę kilka godzin przed nami.
Wielkie podziękowania również dla Pawła i Macieja. Dziękuje panowie za wparcie, słowa otuchy i mam nadzieje, że za rok podczas kolejnej edycji marszu, również staniecie ze mną na starcie.
Pierwsze kilometry
Pełni werwy, chęci i pozytywnego nastawienia ruszyliśmy o 8:00 w kierunku zachodnim Kampinoskiego Parku Narodowego. Pogoda przywitała nas lekkim wiatrem i bezchmurnym niebem. Średnia prędkość marszu oscylowała w granicach 6,5 km/h
Mniej więcej po przejściu pierwszych 7 km zatrzymaliśmy się, aby zrobić przegląd naszego ekwipunku, sprawdziliśmy, czy plecaki są równomiernie spakowane, czy buty mają odpowiednio zawiązane sznurówki i czy nie widać żadnych pierwszych zaczerwienień na stopach. Przerwa trwała mniej więcej 10 min, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku upragnionej, pierwszej pięćdziesiątki.
Widoki podwarszawskiego KPN nakręcały nas, aby iść przed siebie i nie myśleć o zmęczeniu czy bólu.
Kilometry mijały bardzo szybko, tak szybko, jak godziny na tarczy zegarka. Pierwsza osoba musiał zrezygnować na 25 km, źle dobrane buty zrobiły swoje. Ze zmniejszonym składem szliśmy dalej, nie patrząc na nasze zmęczone stopy.
Kolejne 15 km mijały bez większych rewelacji, czyli lewa prawa, lewa prawa, lewa prawa i tak z kilometra na kilometr byliśmy coraz bliżej upragnionej pięćdziesiątki, myśl o odpoczynku i regeneracji napędzała nas do walki. Najważniejsze przy tego typu sporcie jest dbanie o stopy, w końcu to one mają zanieść nas na metę, to stopy są najważniejsze choć nie można zapomnieć o odpowiednim nawadnianiu organizmu i karmieniu mięśni życiodajnymi kaloriami. Wrócę do tego tematu za chwilę, teraz wróćmy do ostatnich dziesięciu kilometrów dzielących nas od obozu. Jak zawsze ostatnie dziesięć kilometrów marszu staje się katorgą dla naszych stóp, umysłu i ogólnego stanu naszego ciała. Niby przeszliśmy "dopiero" 40 km i zdawać by się mogło, że jest to pestka, bo co to jest 40 km? Niby nic, a jednak bardzo dużo. Przytoczę tu słowa jednego z naszych uczestników biegającego w maratonach "przeliczyłem się, myślałem, że będzie łatwiej". I teraz pewnie zadacie pytanie, czym różni się marsz od biegania?, czym różni się marsz od nordic walking?, czym różni się marsz w górach od marszu po Kampinosie? Moi drodzy, odpowiedź jest jedna, za rok kolejny marsz i każdy z was może na własnej skórze poznać odpowiedź ;)
Wracamy jednak do naszych a może bardziej moich ostatnich dziesięciu kilometrów marszu pierwszego dnia, pomijając fakt, że skończyła mi się woda, którą zdobyłem u mieszkańców KPN (dziękuję ogromnie, uratowaliście mi życie), rozpoczęła się walka o każdy krok, jak zwykle zaczęły nachodzić mnie myśli mówiące "już dalej iść nie musisz", "nie idź dalej, przecież nie chodzi o to, aby się zajechać", "Bolą cię stopy, nie idź dalej", "zadzwoń po transport awaryjny, przecież już dalej iść nie musisz" ....... W tym momencie stanąłem, wziąłem głęboki oddech, zamknąłem oczy i oczyściłem umysł, oczyściłem umysł ze śmieci, które zaczęły mnie de motywować. Podstawową zasadą Survivalu jest działanie na 100%, nie popadanie w skrajności i umiejętne wykorzystywanie myśli tak, aby działały motywująco, a nie de motywująco. Kilometr za kilometrem zbliżałem się do upragnionego spanka, marzyłem o odpoczynku, czułem każdą kostkę w stopach. GPS pokazał mi magiczną cyfrę 5 km do obozu, choć już w lesie było ciemno, moją drogę poza latarką rozświetlała myśl o ognisku. Jak zawsze nic co piękne nie może długo trwać, ostatnie pięć kilometrów okazały się mordęgą po asfalcie, pojawił się pierwszy odcisk na stopie, odcisk, który mógłby zdyskwalifikować mnie w marszu kolejnego dnia......
Kiedy dotarłem do naszego pola namiotowego okazało się, że ogniska jednak nie będzie, właściciel pola zażądał sobie bajońskie pieniądze za możliwość rozpalenia ogniska, nie pozostało nam nic więcej jak położyć się spać bez wzmocnienia naszych morale za pomocą magicznych właściwości jakie, daje ognisko. Moje spanko z dachem wykonanym z folii NRC sprawdziło się idealnie, jego waga to 60 gr, a jak folia zaparowała od spodu to przestała nawet szeleścić, dając wszystkim na około spokojnie spać.
Kolejnego dnia zrobiliśmy sobie zdjęcie grupowe i ruszyliśmy w dalszą drogę. Część do domu a my w kierunku mety ;)
Drugi dzień stał się dniem bardzo schematycznym, w odróżnieniu od dnia pierwszego, gdzie tempo marszu raz było stanowczo za szybkie, a raz stanowczo za wolne, zbyt częste odpoczynki lub zbyt długie odpoczynki przerodziły się w schemat ułożonych po sobie czynności rozłożonych w czasie i kilometrach. Średnia tempa marszu oscylowała w granicach 3,7 km /h. Podczas mini przerw i odpoczynku odbywało się suszenie skarpet (zaopatrzyłem się w bambusowe skarpety, z czystym sumieniem mogę polecić na tego typu wyprawy). Poza suszeniem skarpet stopy otrzymywały sporą ilość maści "Sudocrem" oraz talku do stóp, aby utrzymać w bucie odpowiednią wilgotność a tak naprawdę jej brak ;) (Dzięki Krzysiek za krem, bez ciebie ciężko byłoby moim stopom).
Na 75 kilometrze została szóstka śmiałków idących na stówkę plus kilka osób, które dołączyły do nas w niedzielę. W tym miejscu chcę podziękować Kasi, z tymi kijkami byłaś jak torpeda, którą ciężko było powstrzymać przed przemierzaniem kolejnych kilometrów ;) wielki szacun za twój wkład w motywowanie ludzi ;) i pomoc w opatrywaniu ran.
Wracając do schematycznego marszu, upał lejący się z nieba i brak wiatru zwiększał z każdym krokiem ilość wypijanej wody, na szczęście są na tym świecie jeszcze porządni ludzie, którzy użyczyli nam swojej studni do napełnienia bukłaków. Zaletą picia i noszenia wody w bukłaku jest to, że pijemy wodę oszczędnie, ale ma też wadę, często zapomina się o sprawdzaniu poziomu wody i w najmniej oczekiwanym momencie chcemy się napić a tu zasysamy tylko resztkę powietrza.
20 kilometrów przed upragnioną metą, naszym oczom ukazał się asfalt, około piętnastu kilometrów marszu po asfaltowo-betonowej patelni. Nawet nie wyobrażacie sobie jak bardzo może spać morale, gdy uświadomicie sobie, że na półmetku czeka was zdwojony ból stóp, różnica marszu w terenie piaszczystym czy leśnym utwardzonym w stosunku do asfaltu jest nieziemsko wielka, trzeba całkowicie zmienić swój chód, całkiem inaczej stawia się stopy idąc asfaltem, trzeba uważać na odciski.
Asfalt jednak był dla nas bardzo łaskawy, nowe odciski nie pojawiły się na stopach, najprawdopodobniej równomierne tempo i schematyczne odpoczynki przyczyniły się do naszego sukcesu ;)
Na 90 kilometrze marszu morale były bardzo wysoko ponad całym bólem naszych stóp. Asfalt skończył się mniej więcej 7 km przed metą. Cień i delikatne podmuchy wiatru pchały nas ku mecie.
Kolejny batonik, garść orzechów, chwila na wietrzenie stóp i z 7 km zrobiły się 4 km.
4 najbardziej sflaczałe kilometry w mojej karierze piechura, nogi podnosiły się jedynie na około 3 cm od poziomu gruntu, ból stóp przerodził się w nicość a w głowie nie pojawiały się już żadne myśli, ani te dobra ani te złe.
Zadacie pewnie pytanie, po co się tak męczyć, czy nie lepiej siedzieć przed przed telewizorem, po co łazić cały weekend po lesie jak w tym czasie można zrobić grilla i ze znajomymi wypić skrzynkę piwa.
Odpowiedz jest prosta a zarazem bardzo głęboka,
"Nic tak nie hartuje naszego ciała i umysłu jak walka z samym sobą, nic nie daje takiej satysfakcji jak pobicie kolejnego w swoim życiu rekordu. Nic nie uczy nas wiedzy o własnych ograniczeniach jak marsz na stówkę, nic tak bardzo jak marsz na stówkę nie nauczy nas skrupulatności i obycia z naturą, dbałości o ciało i umysł. Natura weryfikuje każdy poziom skrajności naszych niekompetencji, Jeśli nie będziesz działać na 100% nie dojdziesz do mety"
Te kilka ostatnich chwil przed dotarciem na metę były bardzo spokojne. Jak nakręceni szliśmy nie patrząc w tył, krocząc po zwycięstwo nad naszymi słabościami.
Dziękuje wszystkim za udział w marszu i mam nadzieję, że w nie mniejszym gronie spotkamy się za rok, bogatsi o tegoroczne doświadczenia ruszymy na podbój kolejnej stówki.
Do zobaczenia za rok. "Marsz na Stówkę w KPN" IV edycia 2019r.
Galeria zdjęć jakie udało nam się dla Was zrobić (dzięki Maciej za użyczenie foto )
Commenti