top of page

Szwecja, styczeń 2021 => "... za mało morsujesz!" ;)

Zaktualizowano: 29 wrz 2022


Tydzień 10-17 stycznia 2021 zapisał się w annałach LifeTripu pod znakiem kolejnej wyprawy do Szwecji a jednocześnie naszego pierwszego szkolenia zagranicznego w czasach pandemii. Wyjechaliśmy ze skąpanej w śniego-deszczu Polski w poszukiwaniu zimy, a Szwecja powitała nas pięknym słońcem, uporczywym deszczem, gęstym śniegiem i trzaskającym mrozem, żeby nie wspomnieć o wichurze i zamieci :) jak więc widać pogoda była każda. Doceniliśmy tą różnorodność, pozwoliło nam to bowiem solidnie przetestować sprzęt, skonfrontować własne oczekiwania i sprawdzić się w boju pod względem przygotowania, pakowania, kondycji i odporności psychicznej na trudne, zmienne warunki zewnętrzne. A skąd wzięło się tytułowe ".. za mało morsujesz!" dowiecie się pod koniec relacji.. ;)

Z założenia podczas pobytu w Szwecji mieliśmy zanurzyć się w leśnej głuszy i polegając tylko na sobie i wziętym sprzęcie przetrwać tydzień z dala od cywilizacji.. jak nam to się udało? Zobaczcie sami :)

Wstępna integracja grupy i przegląd sprzętu nastąpił już podczas przeprawy promowej (na marginesie: uważajcie na filtry Katadyna, bardzo nas zawiodły) :(

Jako, że mieliśmy kilka godzin wolnego przed transportem do kolejnego etapu szkolenia, zwiedziliśmy trochę uroczą Karlskronę.. nie myślcie sobie, że jesteśmy wyłącznie leśnymi zwierzakami :)

Na uwagę zasługuje mega-nowoczesne Muzeum Morskie, miejska starówka z Katedrą oraz największy w Szwecji drewniany Kościół Admiralicji.

A takie wielkie drzwi to dla kogo? My mamy swoją teorię, możemy sią nią podzielić np. przy wieczornym ognisku.. :)

Co nas najbardziej zaskoczyło podczas wyjazdu? Myślę, że liczba awarii sprzętowych z jednej strony ale też innowacyjność w rozwiązywaniu problemów z drugiej. Grupa doskonale poradziła sobie z zadaniami, wykazując wysoki poziom integracji i odporność na warunki zewnętrzne.

Szwecja jak zawsze powaliła nas na kolana swoją egzotyczną atrakcyjnością, surowym nordyckim sznytem i absolutnie czarodziejskimi, naturalnymi lasami, usianymi gęstą siecią jezior, rzek i strumieni.

Już pierwsze godziny pobytu zaowocowały odkryciem śladów wilka oraz zachwytami nad dziką, leśną krainą. Dobrego nastroju nie mogły zepsuć ciężki, uporczywy śnieg oraz wymagające podmokłe podłoże


Pierwszy camp był okazją m.in do wymiany doświadczeń n/t przygotowania noclegu, porównania wad i zalet sprzętu, omówienia planów na przyszły dzień a przede wszystkim gorliwego sprawdzenia prognozy pogody, wszechobecna wilgoć bowiem już się zaczęła dawać we znaki. W outdoorze +5 st.C i plucha są gorsze niż stabilne -5 st.C, wszyscy więc pragnęli przede wszystkim mrozów i śniegu, a Leszy okazał się łaskawy i nie omieszkał spełnić naszych próśb z nawiązką :)


Nocleg pod tarpem, niezależnie czy w hamaku, czy na glebie zawsze będzie miał przewagę nad namiotem, głównie ze względu na fakt, że namiot odcina nas od przyrody, dając złudne tylko poczucie bezpieczeństwa, tarp natomiast daje wielorakie możliwości setapu w zależności od okoliczności.

Szybko też okazało się, że czasem sama obecność jeziora nie gwarantuje łatwego dostępu do wody, szczególnie jeśli brzegi takiego zbiornika to trzęsawisko.

Jak zdążyliście już zauważyć, plecaki i metody pakowania bardzo się różnią, styl rozciągał się od stricte militarnego, topornego i wytrzymałego (najcięższy plecak 28kg) do typowo turystycznych rozwiązań z dużą ilością ultra-light (22kg). Każda decyzja miało swoje minusy i czasem nieoczywiste plusy ;)

Drugi camp udało się rozbić w idealnym miejscu, tzw. podkowie, gdzie obóz osłonięty jest z trzech stron wzniesieniami dając ochronę od wiatru. Uporczywy deszcz i wszechobecna wilgoć zmobilizowały nas do rozbudowania konstrukcji około-ogniskowych, tak że siedzieliśmy bardzo komfortowo w suchym i ciepłym.

Rozpalenie ognia w warunkach wszechobecnej wilgoci to zawsze wyzwanie

... osobisty termostat też jak widać u każdego inny! :)

Długie wieczory sprzyjały integracji i wielowątkowym pogaduchom, przy ognisku można przesuszyć śpiwór i umoczyć pyska :)


Ćwiczeń na azymut nigdy dosyć, szczególnie, jeśli można je uskuteczniać w tak pięknych okolicznościach przyrody!

Przy tak długiej obecności w głuszy filtrowanie wody to konieczność, na szczęście okolica obfituje w liczne źródła dobrej jakości wody. Każdy z nas wyposażony był w osobisty filtr LifeStraw, który polecamy każdemu na okoliczność dłuższego oddalenia się od cywilizacji, dysponowaliśmy również zaawansowanymi filtrami: Katadyn Vario oraz Katadyn Hiker Pro. Ku naszemu wielkiemu rozczarowaniu oba zawiodły sromotnie, pierwszy pękł w miejscu łączenia z rurką podającą wodę (gówniany plastik na uszczelce), drugi po tygodniu stosowania miał ciemnobrązowy filtr, jakby obsłużył szwadron wojska przez miesiąc. Performans obu, nietanich przecież produktów, jest całkowicie poniżej oczekiwań sprzętów sygnowanych przez szwajcarską jakość i przeznaczoną na warunki outdoorowe, wielki minus :(

Kolejne dni maszerowaliśmy w pięknym słońcu, które wydobywała każdą odrobinę piękna z przemierzanych lasów i mijanych krajobrazów, zrobienie nawet 20km z ciężkim plecakiem w takich okolicznościach robimy z uśmiechem na ustach :)

Idąc przez daną okolicę zawsze staramy się zwiedzić ciekawe obiekty po drodze, czasem jest to tama, a czasem stare kurhany, pozostałości granic kamiennych sprzed wieków, albo resztki osad ludzkich.

Unikamy dróg i szlaków, ale czasem warto wyjść z lasu i zobaczyć co jest na trakcie turystycznym.

Z braku dzikich zwierząt, swoim towarzystwem urozmaicały nasz dzień domowe okazy, te cztery piękności od razu skradły serca wszystkich :)

Czwarty dzień w głuszy powitał nas obfitymi opadami śniegu, testując odporność naszych butów, przydatność stuptutów (jak ktoś miał) i odporność spodni. W walce z wilgocią też widać było zróżnicowane podejście, ja np. postawiłem na merino, które nawet mokre zachowuje komfort termiczny i spodnie szybkoschnące, inni woleli pancerne stuptuty. Każde wybór wiąże się z odpowiednimi konsekwencjami i jest pretekstem do długich dyskusji przy ognisku.


W miarę jak zbliżaliśmy się do naszego celu, droga stawała się wąska, a śnieg z potrącanych gałęzi często lądował za kołnierzem. To był długi marsz (24km) więc każdy odpoczynek był celebrowany

Jak to mówią "finis coronat opus" czyli koniec wieńczy dzieło. Zmęczeni, ale usatysfakcjonowani dotarliśmy do miejsca naszego 2-dniowego campu. W ruch poszły siekiery, piły i noże, a miejsce przeznaczone na obozowisko szybko zaczęło przyjmować cywilizowane formy.


Tutaj może kilka słów o naszych narzędziach: ze sprzętu ciężkiego dysponowaliśmy dwoma piłami składanymi i trzema siekierami: wszystkie sprzęty zrobiły robotę:

a na szczególną uwagę zasługuje ręcznie robiony toporek Michała!

W warunkach permanentnego "poniżej zera" trzeba pamiętać o takich rzeczach, jak utrzymanie wody pitnej w postaci płynnej, kondycji sprzętu elektronicznego, czy komforcie własnych butów w nocy, żeby ich nie połamać rano ;)


Siedząc dwa dni na jednym miejscu można pozwolić sobie na szybką eksplorację okolicy "na lekko", tym przyjemniejszą, że pogoda dopisała, a śnieg wesoło skrzypiał pod nogami, przypominając, że jesteśmy "na minusie".

Spójrzcie tylko, jak maleńcy jesteśmy pośród tych 150-cio letnich świerków, często zadzieraliśmy głowy do góry i podziwialiśmy ogrom lasu nad sobą i dookoła!

Przy ognisku zawsze jest dużo czasu na rozmowy, analizę sprzętu, plany kolejnych wypraw, naprawę uszkodzeń, zabezpieczenie spania oraz typowo bushcrafterskie rozrywki jak rzeźbienie. Również krążą nad nami wspomnienia poprzednich wypadów, często o zupełnie innym charakterze, tak więc pod szwedzkimi gwiazdami mogliśmy posłuchać o Alpach, Kaukazie a nawet Himalajach!

a kuksa po przyjeździe i zabezpieczeniu wygląda tak:


Długie wieczory też jednak kiedyś się kończą, a wstać trzeba grubo przed świtem, czeka nas bowiem marsz do campu końcowego nad brzegiem Bałtyku

Okolice wybrzeża każdorazowo mnie zachwycają, nigdzie nie widziałem tak bajkowego połączenia 200-letnich dębów powykręcanych morskimi wiatrami, agresywnych formacji skalnych i spokoju wieczora rozpoczętego pięknym zachodem i zakończonego pod usianym gwiazdami nieboskłonem. Czarodziejsko.

Przytulnych miejscówek jest masa, nietrudno więc znaleźć coś na ostatni camp. Dziś po królewsku, palimy dębiną ;)

Jak tylko zadbaliśmy o obóz i ognisko, pobiegliśmy złapać ostatnie promienie słońca na morskim morsowaniu

Nagrodą za morsowanie jest bushcraftowa pizza, z odrobiną inwencji wszystko jest możliwe ;)

A skoro już przy morsowaniu jesteśmy, to winienem Wam krótkie wyjaśnienie skąd powiedzenie "za mało morsujesz" jako podtytuł całego wyjazdu.. otóż wszystko zaczęło się jeszcze pierwszego dnia, kiedy spytałem Mrówę, czemu tak się kuli, na co odparł, że mu zimno, co skwitowałem zwięzłym "za mało morsujesz" nagrodzonym gromkim śmiechem grupy.... i od tej pory jak komukolwiek było coś nie tak, odpowiedzią-wytrychem było "za mało morsujesz!" Zimno w uszy? Za mało morsujesz! Boli noga? Za mało morsujesz! Głodny? Za mało morsujesz!" Zgubiłeś nóż? Za mało morsujesz!! ;) itd. w ten deseń... więc nie zdziwcie się, jeśli w naszej bliskości jakiekolwiek narzekanie na cokolwiek, będzie kwitowane szybkim i uniwersalnym "za mało morsujesz", co szczególnie w tym sezonie jest wielce popularne! ;)


I to już wszystko z tego szwedzkiego tygodnia... Wszystko? Czy aby na pewno? A gdzie uczucie spełnienia po dojściu na wyznaczone miejsce mimo obtartych stóp, pękniętego paska u plecaka, czy ropiejącego palca? Gdzie hipnotyzujący taniec płomieni ogniska i falujące emocje w duszy? Gdzie kojące uczucie ciepła otulającego Cię, nagrzanego śpiwora? Gdzie poczucie jedności z grupą podczas robienia wspólnych zadań i pokonywania przeszkód? Gdzie to wszystko, co jest tak naprawdę kwintesencją wyjazdu a niepodobne tego oddać zdjęciem, czy filmem, zapada natomiast w serce i duszę ;)

Dlatego nie wahaj się dłużej i pojedź z nami na kolejną eskapadę, każdy nasz wyjazd jest inny, zbuduj swoje własne wspomnienia z LifeTrip! Zapraszamy!


DobrySzlak.pl - blog prywatny Żbika ;)



239 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Post: Blog2_Post
bottom of page